czwartek, 20 lutego 2014

Rozdział 1

6 lat później

Razem z Jamesem wyszliśmy przed dom moich rodziców. Musieliśmy chociaż przez chwile odpocząć od gwaru panującego w środku. To był ostatni dzień przed powrotem do szkoły. Mieliśmy zacząć siódmy i ostatni rok nauki. Ogarnięta jakąś dziwną euforią spowodowaną najprawdopodobniej ostatnimi chwilami wolności krzyknęłam:
-Kto ostatni na łące całuje stopy Filtcha!-rzuciłam się do ucieczki nie czekając na reakcję Pottera.
Usłyszałam, że James biegnie za mną więc przyśpieszyłam. Kiedy byłam mniej więcej w połowie drogi zdałam sobie sprawę, że już go nie słyszę. Rozejrzałam się dookoła. Nie znałam tego miejsca. Nigdzie nie było też go widać.
-J?-zawołałam niepewnie w głąb lasu. Usłyszałam cichy szelest liści.-James?
Nagle poczułam że coś łapie mnie w pasie i ciągnie do tyłu, na ziemię. Pisnęłam cicho ale ktoś zatkał mi usta ręką. Nie wiadomo skąd nade mną pojawił się Jake. Chciałam krzyknąć ale wciąż na mnie siedząc przyłożył mi palec do ust. Rozejrzał się dookoła i zabrał palec.
-Możesz mi powiedzieć skąd się tu wziąłeś? Albo nie. Wiesz co? Najpierw ze mnie zejdź.-powiedziałam to wszystko głosem wypranym z jakichkolwiek emocji.
Jake wstał i podał mi rękę. Nie przyjęłam jednak jego propozycji i podniosłam się sama. Moja cudna delikatnie różowa sukienka wyraźnie ucierpiała przy moim jakże bliskim spotkaniu z glebą.
-Co tu robisz?
-Stoję, skarbie. Nie widzisz?
-Pytam poważnie, Jacob. Co ty tutaj robisz?
-O to już nie jestem "Jake"? "Jakie"?
-Zaczynam tracić cierpliwość.
-Dobrze, już dobrze, skarbie.
-Nie mów do mnie "skarbie"-warknęłam.-Nie jestem twoim "skarbem".
-Ja tak łatwo nie zapominam, kotku.-uśmiechnął się złośliwie.
-Ja też. Wciąż pamiętam jak mnie zwyzywałeś, obraziłeś moich rodziców i Jamesa. Wciąż pamiętam jak twoi rodzice rozpaczali kiedy uciekłeś. Wciąż pamiętam jak ty bez żadnych skrupułów potrafisz rozpieprzyć ludziom całe życie. A teraz, po tym wszystkim bezczelnie przychodzisz do mojego lasu, atakujesz mnie od tyłu, uciszasz i próbujesz bawić się ze mną w swoje głupie gierki nazywając mnie "skarbem"?!
-Ali?-usłyszałam głos Jamesa.-Jesteś tu?
-Tak!-odkrzyknęłam.-Chodź tu, szybko!
Jakieś dziesięć sekund później James wyłonił się z zarośli za mną.
-Co się...?-umilkł widząc Jake'a.-Co on tu robi?-jego głos był równie wyprany z emocji jak mój na samym początku, bo teraz w moim wyraźnie słychać było wściekłość.
-Właśnie próbuję się tego dowiedzieć.-powiedziałam mierząc byłego przyjaciela spojrzeniem pełnym pogardy.-Ale cały czas nie mogę doczekać się odpowiedzi.
-Co tu robisz Jake?-spytał James wchodząc pomiędzy mnie, a Jacoba, żeby w razie czego mógł mnie bronić.-Bez słowa odcinasz się od ludzi, którym na tobie zależało na ponad pół roku, a potem nagle wracasz i myślisz, że wszyscy będą się cieszyć? Naprawdę myślisz...-zaczął kolejne zdanie, ale w tym momencie usłyszeliśmy trzask i Jake'a już nie było.
Deportował się.
-Oczywiście!-krzyknęłam wściekła w głąb lasu.-Uciekaj! To chyba twoja specjalność, prawda?!-opadłam bezsilnie na kolana.
James kucnął przede mną.
-Czemu nie dobiegłaś do łąki?
-Nie wiem. Chyba zboczyłam z drogi. W pewnym momencie przestałam słyszeć twoje kroki, a potem on przewrócił mnie na ziemię i kiedy chciałam krzyknąć uciszył mnie. Kazałam mu z siebie wstać i spytałam co tu robi, a on...-streściłam mu resztę rozmowy.
James patrzył na mnie jeszcze przez chwilę, a potem wstał i wyciągnął do mnie rękę. Przyjęłam ją i podniosłam się z ziemi. Kiedy już stałam objął mnie i przyciągnął do siebie. Zdziwiłam się trochę, ale po kilku sekundach zdałam sobie sprawę, że czuję się niezwykle bezpiecznie w jego ramionach. Wtuliłam się w niego jeszcze bardziej i mruknęłam prosto w jego błękitną koszulę:
-Jest bardzo miło i w ogóle, ale rodzice chyba będą się o nas martwić, J. Poza tym musimy im powiedzieć o... NIM.
-Wiem.-powiedział z twarzą wciąż ukrytą w moich włosach.
Jednak po chwili odsunął się ode mnie.
-Masz brudną sukienkę.-zauważył.
-Wiem.-westchnęłam.-To przez niego.
-Pomógłbym ci z tym, ale nie wziąłem różdżki.
-Ja też nie. Chodź już. Wracajmy.-szepnęłam i wzięłam go za rękę. Wolałam już nie ryzykować rozłączeniem się w lesie.
Kiedy doszliśmy na skraj lasu zauważyłam moją mamę, mamę Jamesa i mamę Jacoba stojące przed domem i ze zniecierpliwieniem o czymś dyskutujące. Pierwsza zauważyła nas moja mama.
-Ali! James! Gdzie wy się na Merlina podziewaliście?! Co wy sobie myślicie?! Mieliście wyjść tylko przed dom!
-Mogliście nam chociaż powiedzieć, że idziecie do lasu!-zawtórowała jej ciocia Luna.
-Spokojnie, proszę.-powiedział James.-Musimy wam o czymś powiedzieć.
Nasze mamy spojrzały na siebie z przerażeniem.
-Co wy wyprawialiście w tym lesie?!
-Na moment spuścić was z oka!
-Spokojnie. To w zasadzie nic związanego z naszą dwójką. Przynajmniej nie cieleśnie.-powiedziałam i skrzywiłam się trochę zażenowana bezpodstawnymi podejrzeniami naszych mam.-Ale potrzebujemy, żeby tata i wujek Blaise byli. I wujek Harry też.
-W porządku.-powiedziała już w miarę uspokojona mama.-Chodźcie do środka.
Ruszyliśmy za ciocią Gin i mamami do domu. W salonie siedzieli nasi ojcowie i wujek Blaise popijając ognistą whiskey.
-A nie mówiłem, że będą w lesie.-powiedział tata zanim mama zdążyła otworzyć usta.-Nie powinnaś była tak się denerwować, kochanie.
Usiadłam na kanapie obok niego, a James przycupnął z mojej drugiej strony. Mama usiadła na fotelu i pogłaskała się po swoim ciężarnym już porządnie wypukłym, ośmiomiesięcznym brzuchu. Ciocie usiadły na jednej wielkiej pufie i oparły się jedna o plecy drugiej.
-To co chcieliście nam powiedzieć?-zapytała mama.
-Chodzi o to, że-zaczął James, a ja upewniając się uprzednio czy mama nie patrzy wyjęłam delikatnie tacie szklaneczkę z ręki, dopiłam resztkę bursztynowego płynu i oddałam mu ją. Uśmiechnął się i pokręcił głową z niedowierzaniem. Odwzajemniłam uśmiech i przyłożyłam palec do ust patrząc na mamę. Pokiwał głową ze zrozumieniem ponownie napełniając puste naczynie.-kiedy szliśmy do lasu...
-Ścigaliśmy się na łąkę w samym środku lasu.-poprawiłam go  czując jak rozgrzewający płyn krąży po moim ciele dodając mi odwagi.-To był mój pomysł. Jednak podczas biegu w pewnym momencie musiałam zboczyć z drogi i trafiłam zupełnie gdzie indziej gubiąc w ten sposób Jamesa. Usłyszałam jakiś szelest i potem ktoś pociągnął mnie na ziemię. Stąd też brud na mojej sukience.-ostatnie zdanie wypowiedziałam z niesmakiem i najwyraźniej nieświadomie zrobiłam jakąś śmieszną minę, bo James i tata parsknęli śmiechem i reszta też się uśmiechnęła.-No, ale trudno, wypierze się. W każdym razie kiedy już leżałam na ziemi nade mną pojawił się, a konkretniej usiadł na mnie Jacob.
Wszyscy zamarli. Wszyscy poza Jamesem i mną. Wujek Blaise zatrzymał się ze szklaneczką w połowie drogi do ust, ciocia Luna właśnie poprawiała włosy, a mama drapała się po kolanie. Nikt nic nie mówił. Po minucie absolutnej ciszy w końcu odezwała się ciocia Gin.
-Jacob?-spytała lekko zachrypniętym głosem.-Mój Jake?
Pokiwaliśmy z Jamesem głowami. Po policzkach cioci popłynęły łzy.
-Mówił coś?-zapytał wujek Blaise?-Dlaczego uciekł?
-Nie, ostatecznie nic mi nie powiedział, ale pytałam. Zadałam mu to pytanie co najmniej trzy razy. Jego odpowiedzi były równe z niczym. Oczywiście nie obyło się bez opieprzenia go za to wszystko. Potem pojawił się James i zaczął przemawiać mu do rozsądku, a on się deportował. Nie wiemy gdzie się udał ani co ma zamiar zrobić.
Wujek Blaise wstał i objął swoją żonę.
-Miona, Draco, myślę, że musimy już iść. Przepraszamy, ale może... Może wrócił do domu i rozumiecie...
-Oczywiście, że rozumiemy, Blaise.-powiedziała mama wstając.-Mam nadzieję, że wszystko w końcu wróci do normy.
-Dziękuję. I wam też, Ali i James. Dzięki wam przynajmniej wiemy...że żyje.
Po tych słowach deportowali się.
-My chyba też powinniśmy się zbierać.-powiedział wujek Harry.-Za dużo wrażeń, poza tym jest już późno, a ty James wciąż nie jesteś do końca spakowany.
Spojrzałam na niego z dezaprobatą. Ja byłam w pełni spakowana już od trzech dni. James uśmiechnął się nieco speszony.
-W takim razie do zobaczenia na peronie.-powiedziałam przytulając go kiedy już żegnaliśmy się przed drzwiami.-Tylko się nie spóźnij.-upomniałam go kiedy już się od siebie odsunęliśmy.
-Ja się nigdy nie spóźniam.-powiedział.
-A ja jestem Dumbledore.-zironizowałam z lekkim uśmiechem.
-Dobranoc.-powiedział cicho patrząc mi w oczy.
-Dobranoc.-szepnęłam odpowiadając mu tym samym.

Prolog

Witajcie!
Wymyśliłam fabułę tego opowiadania jeszcze w wakacje i wtedy też wstawiłam ten oto prolog i pierwszy rozdział na mojego innego bloga ( kocham-cie-dwa-male-slowa.blogspot.com ). Przedstawia ono historię dzieci: Hermiony i Draco, Harry'ego i Luny oraz Ginny i Blaise'a. To dość nietypowe, ale chyba o to właśnie chodzi w pisaniu. Żeby było oryginalne :) W każdym razie zapraszam do czytania :)
Cassandra
-Malfoy i Granger, nie powiem, ciekawa mieszanka.-zaczęła tiara przydziału kiedy tylko założyłam ją i usiadłam na stołku.-Dwie osoby przez lata żywiące do siebie szczerą nienawiść. Bardzo ciekawe... Tylko gdzie by cię tu przydzielić...?
-Może do Gryffindoru...?-podsunęłam niepewnie.
-"Może do Gryffindoru" nie wierzę, że powiedział to ktoś kto nazywa się Malfoy. Jesteś odważna, przyjaciele są dla ciebie najważniejsi... Nadawałabyś się do Grffindoru. Ale jesteś też sprytna i czystokrwista, co z kolei pozostawia ci otwarte drzwi do Slytherinu. Poza tym jesteś nieprzeciętnie inteligentna dzięki czemu bez problemu mogłabyś trafić do Revenclawu... Jednak skoro chcesz... Niech ci będzie: Gryffidor!
Szczęśliwa zdjęłam tiarę przydziału i pobiegłam do stołu gyffonów przy którym rozległy się oklaski i wiwaty. Usiadłam obok ciemnowłosej dziewczyny, na oko trzynastoletniej.
-Cześć.-powiedziała uśmiechając się do mnie.-Nazywam się Sara Johnson.
-Alicia Malfoy.-odwzajemniłam uśmiech i odgarnęłam kosmyk jasnych blond włosów z czoła.-Czy twoja mama to...?
-Angelina Johnson? Tak, ciągle gra w quiditcha i w sezonie prawie nie ma dla mnie czasu. A twoją mamą jest jedna z Wielkiej Trójki? Hermiona Granger?
-Tak.-odparłam.-Teraz Malfoy.
-Oczywiście, czy to nie było tak, że oni się nienawidzili? Twoi rodzice? Mama mi opowiadała...
-Było i przeminęło.-uśmiechnęłam się.-Są przykładem na to, że od miłości do nienawiści droga niedaleka, a i tego, iż te dwa uczucia dzieli jedynie cienka ściana, którą przy odrobinie wysiłku da się bardzo łatwo zburzyć.
-Nie widać po tobie, że jesteś z Malfoy'ów. Wydajesz się być miła...Oczywiście bez urazy dla Malfoy'ów...
-Nie, spokojnie. Wyglądam jak tata, ale charakterek po mamusi.-uśmiechnęłam się widząc rozbawienie na jej twarzy.
Miła jest.-pomyślałam.-Oj, chyba powinnam zacząć uważać. Zaraz przyjdzie kolej na Jake'a.
Syn wujka Harry'ego tak jak ja trafił do domu lwa. James usiadł naprzeciwko mnie i popatrzył znacząco na Jake'a.
-Jak myślisz, gdzie trafi?-spytał zaniepokojony o swojego najlepszego przyjaciela. 
-Nie wiem. Ma równie duże szanse na Gryffindor jak i na Slytherin. A co z Weasley'ami? Masz z nimi jakiś kontakt?
-Tylko taki jak ty. Jeśli w ogóle możemy zaliczać ciocię Gin do Weasley'ów. Myślę, że trafią do Gryffindoru. W końcu ich rodzice obydwoje byli w Gryffindorze. Nie wiem dlaczego, ale byli. O, kolej na rudzielców.
Rzeczywiście. Rosalie Molly Weasley właśnie została wyczytana przez profesor Mcgonagall. Po krótkiej chwili podeszła zadowolona do naszego stołu powitana oklaskami. Zaraz po niej przyszła kolej na jej brata, Williama Artura, którego również przydzielono do domu lwa. Wreszcie dyrektorka przeczytała:
-Jacob Beleth Zabini.
Nasz najlepszy przyjaciel założył na głowę tiarę przydziału i usiadł na tym samym starym, wysłużonym stołku, na którym siadało mnóstwo tak samo zestresowanych pierwszorocznych.
-A się porobiło! Znowu połączenie ślizgona i gryffonki! W dodatku z tych samych czasów. Umówili się, że będą mieć dzieci z tego roku, czy co?-po całej sali potoczył się cichy chichot. Jake jak zawsze próbował udawać pewnego siebie, ale i ja i James wiedzieliśmy, że się denerwuje.- No, ale mówi się trudno. Mimo, że twoja matka była z Gryffindoru u ciebie przeważają cechy ojca. Oczywiście, przyjaciele są dla ciebie ważni, ale nie aż tak jak na przykład dla młodej panny Malfoy. W takim razie nie pozostaje nam nic innego jak: Slytherin!
Na moment z oczu Jake'a zniknęły te radosne iskierki, które zawsze mu towarzyszyły, nawet w najgorszych chwilach. Jadnak zaraz się otrząsnął, wstał ze stołka, zdjął z głowy tiarę i ruszył w stronę stołu śizgonów, który przywitał go gromkimi oklaskami.Popatrzyłam na Jamesa ze smutkiem, a on pokiwał głową. 
-Wiem. Też bym wolał, żeby był z nami, ale będziemy się widywać na lekcjach, posiłkach, możemy nawet chodzić razem na błonie...
Pokręciłam głową.
-On się przy nich zmieni, J. On już nie będzie tym samym Jake'iem, którego znaliśmy.