6 lat
później
Razem
z Jamesem wyszliśmy przed dom moich rodziców. Musieliśmy chociaż
przez chwile odpocząć od gwaru panującego w środku. To był
ostatni dzień przed powrotem do szkoły. Mieliśmy zacząć siódmy
i ostatni rok nauki. Ogarnięta jakąś dziwną euforią spowodowaną
najprawdopodobniej ostatnimi chwilami wolności krzyknęłam:
-Kto
ostatni na łące całuje stopy Filtcha!-rzuciłam się do ucieczki
nie czekając na reakcję Pottera.
Usłyszałam,
że James biegnie za mną więc przyśpieszyłam. Kiedy byłam mniej
więcej w połowie drogi zdałam sobie sprawę, że już go nie
słyszę. Rozejrzałam się dookoła. Nie znałam tego miejsca.
Nigdzie nie było też go widać.
-J?-zawołałam
niepewnie w głąb lasu. Usłyszałam cichy szelest liści.-James?
Nagle
poczułam że coś łapie mnie w pasie i ciągnie do tyłu, na
ziemię. Pisnęłam cicho ale ktoś zatkał mi usta ręką. Nie
wiadomo skąd nade mną pojawił się Jake. Chciałam krzyknąć ale
wciąż na mnie siedząc przyłożył mi palec do ust. Rozejrzał się
dookoła i zabrał palec.
-Możesz
mi powiedzieć skąd się tu wziąłeś? Albo nie. Wiesz co? Najpierw
ze mnie zejdź.-powiedziałam to wszystko głosem wypranym z
jakichkolwiek emocji.
Jake
wstał i podał mi rękę. Nie przyjęłam jednak jego propozycji i
podniosłam się sama. Moja cudna delikatnie różowa sukienka
wyraźnie ucierpiała przy moim jakże bliskim spotkaniu z glebą.
-Co
tu robisz?
-Stoję,
skarbie. Nie widzisz?
-Pytam
poważnie, Jacob. Co ty tutaj robisz?
-O to
już nie jestem "Jake"? "Jakie"?
-Zaczynam
tracić cierpliwość.
-Dobrze,
już dobrze, skarbie.
-Nie
mów do mnie "skarbie"-warknęłam.-Nie jestem twoim
"skarbem".
-Ja
tak łatwo nie zapominam, kotku.-uśmiechnął się złośliwie.
-Ja
też. Wciąż pamiętam jak mnie zwyzywałeś, obraziłeś moich rodziców i Jamesa. Wciąż pamiętam jak twoi rodzice
rozpaczali kiedy uciekłeś. Wciąż pamiętam jak ty bez żadnych
skrupułów potrafisz rozpieprzyć ludziom całe życie. A teraz, po
tym wszystkim bezczelnie przychodzisz do mojego lasu, atakujesz mnie
od tyłu, uciszasz i próbujesz bawić się ze mną w swoje głupie
gierki nazywając mnie "skarbem"?!
-Ali?-usłyszałam
głos Jamesa.-Jesteś tu?
-Tak!-odkrzyknęłam.-Chodź
tu, szybko!
Jakieś
dziesięć sekund później James wyłonił się z zarośli za mną.
-Co
się...?-umilkł widząc Jake'a.-Co on tu robi?-jego głos był
równie wyprany z emocji jak mój na samym początku, bo teraz w moim
wyraźnie słychać było wściekłość.
-Właśnie
próbuję się tego dowiedzieć.-powiedziałam mierząc byłego
przyjaciela spojrzeniem pełnym pogardy.-Ale cały czas nie mogę
doczekać się odpowiedzi.
-Co
tu robisz Jake?-spytał James wchodząc pomiędzy mnie, a Jacoba,
żeby w razie czego mógł mnie bronić.-Bez słowa odcinasz się od
ludzi, którym na tobie zależało na ponad pół roku, a potem nagle
wracasz i myślisz, że wszyscy będą się cieszyć? Naprawdę
myślisz...-zaczął kolejne zdanie, ale w tym momencie usłyszeliśmy
trzask i Jake'a już nie było.
Deportował
się.
-Oczywiście!-krzyknęłam
wściekła w głąb lasu.-Uciekaj! To chyba twoja specjalność,
prawda?!-opadłam bezsilnie na kolana.
James
kucnął przede mną.
-Czemu
nie dobiegłaś do łąki?
-Nie
wiem. Chyba zboczyłam z drogi. W pewnym momencie przestałam słyszeć
twoje kroki, a potem on przewrócił mnie na ziemię i kiedy chciałam
krzyknąć uciszył mnie. Kazałam mu z siebie wstać i spytałam co
tu robi, a on...-streściłam mu resztę rozmowy.
James
patrzył na mnie jeszcze przez chwilę, a potem wstał i wyciągnął
do mnie rękę. Przyjęłam ją i podniosłam się z ziemi. Kiedy już
stałam objął mnie i przyciągnął do siebie. Zdziwiłam się
trochę, ale po kilku sekundach zdałam sobie sprawę, że czuję się
niezwykle bezpiecznie w jego ramionach. Wtuliłam się w niego
jeszcze bardziej i mruknęłam prosto w jego błękitną koszulę:
-Jest
bardzo miło i w ogóle, ale rodzice chyba będą się o nas martwić,
J. Poza tym musimy im powiedzieć o... NIM.
-Wiem.-powiedział
z twarzą wciąż ukrytą w moich włosach.
Jednak
po chwili odsunął się ode mnie.
-Masz
brudną sukienkę.-zauważył.
-Wiem.-westchnęłam.-To
przez niego.
-Pomógłbym
ci z tym, ale nie wziąłem różdżki.
-Ja
też nie. Chodź już. Wracajmy.-szepnęłam i wzięłam go za rękę.
Wolałam już nie ryzykować rozłączeniem się w lesie.
Kiedy
doszliśmy na skraj lasu zauważyłam moją mamę, mamę Jamesa i
mamę Jacoba stojące przed domem i ze zniecierpliwieniem o czymś
dyskutujące. Pierwsza zauważyła nas moja mama.
-Ali!
James! Gdzie wy się na Merlina podziewaliście?! Co wy sobie
myślicie?! Mieliście wyjść tylko przed dom!
-Mogliście
nam chociaż powiedzieć, że idziecie do lasu!-zawtórowała jej
ciocia Luna.
-Spokojnie,
proszę.-powiedział James.-Musimy wam o czymś powiedzieć.
Nasze
mamy spojrzały na siebie z przerażeniem.
-Co
wy wyprawialiście w tym lesie?!
-Na
moment spuścić was z oka!
-Spokojnie.
To w zasadzie nic związanego z naszą dwójką. Przynajmniej nie
cieleśnie.-powiedziałam i skrzywiłam się trochę zażenowana
bezpodstawnymi podejrzeniami naszych mam.-Ale potrzebujemy,
żeby tata i wujek Blaise byli. I wujek Harry też.
-W
porządku.-powiedziała już w miarę uspokojona mama.-Chodźcie do
środka.
Ruszyliśmy
za ciocią Gin i mamami do domu. W salonie siedzieli nasi ojcowie i
wujek Blaise popijając ognistą whiskey.
-A
nie mówiłem, że będą w lesie.-powiedział tata zanim mama
zdążyła otworzyć usta.-Nie powinnaś była tak się denerwować,
kochanie.
Usiadłam
na kanapie obok niego, a James przycupnął z mojej drugiej strony.
Mama usiadła na fotelu i pogłaskała się po swoim ciężarnym już
porządnie wypukłym, ośmiomiesięcznym brzuchu. Ciocie usiadły na
jednej wielkiej pufie i oparły się jedna o plecy drugiej.
-To
co chcieliście nam powiedzieć?-zapytała mama.
-Chodzi
o to, że-zaczął James, a ja upewniając się uprzednio czy mama
nie patrzy wyjęłam delikatnie tacie szklaneczkę z ręki, dopiłam
resztkę bursztynowego płynu i oddałam mu ją. Uśmiechnął się i
pokręcił głową z niedowierzaniem. Odwzajemniłam uśmiech i
przyłożyłam palec do ust patrząc na mamę. Pokiwał głową ze
zrozumieniem ponownie napełniając puste naczynie.-kiedy szliśmy do
lasu...
-Ścigaliśmy
się na łąkę w samym środku lasu.-poprawiłam go czując
jak rozgrzewający płyn krąży po moim ciele dodając mi odwagi.-To
był mój pomysł. Jednak podczas biegu w pewnym momencie musiałam
zboczyć z drogi i trafiłam zupełnie gdzie indziej gubiąc w ten
sposób Jamesa. Usłyszałam jakiś szelest i potem ktoś pociągnął
mnie na ziemię. Stąd też brud na mojej sukience.-ostatnie zdanie
wypowiedziałam z niesmakiem i najwyraźniej nieświadomie zrobiłam
jakąś śmieszną minę, bo James i tata parsknęli śmiechem i
reszta też się uśmiechnęła.-No, ale trudno, wypierze się. W
każdym razie kiedy już leżałam na ziemi nade mną pojawił się,
a konkretniej usiadł na mnie Jacob.
Wszyscy
zamarli. Wszyscy poza Jamesem i mną. Wujek Blaise zatrzymał się ze
szklaneczką w połowie drogi do ust, ciocia Luna właśnie
poprawiała włosy, a mama drapała się po kolanie. Nikt nic nie
mówił. Po minucie absolutnej ciszy w końcu odezwała się ciocia
Gin.
-Jacob?-spytała
lekko zachrypniętym głosem.-Mój Jake?
Pokiwaliśmy
z Jamesem głowami. Po policzkach cioci popłynęły łzy.
-Mówił
coś?-zapytał wujek Blaise?-Dlaczego uciekł?
-Nie,
ostatecznie nic mi nie powiedział, ale pytałam. Zadałam mu to
pytanie co najmniej trzy razy. Jego odpowiedzi były równe z niczym.
Oczywiście nie obyło się bez opieprzenia go za to wszystko. Potem
pojawił się James i zaczął przemawiać mu do rozsądku, a on się
deportował. Nie wiemy gdzie się udał ani co ma zamiar zrobić.
Wujek
Blaise wstał i objął swoją żonę.
-Miona,
Draco, myślę, że musimy już iść. Przepraszamy, ale może...
Może wrócił do domu i rozumiecie...
-Oczywiście,
że rozumiemy, Blaise.-powiedziała mama wstając.-Mam nadzieję, że
wszystko w końcu wróci do normy.
-Dziękuję.
I wam też, Ali i James. Dzięki wam przynajmniej wiemy...że żyje.
Po
tych słowach deportowali się.
-My
chyba też powinniśmy się zbierać.-powiedział wujek Harry.-Za
dużo wrażeń, poza tym jest już późno, a ty James wciąż nie
jesteś do końca spakowany.
Spojrzałam
na niego z dezaprobatą. Ja byłam w pełni spakowana już od trzech
dni. James uśmiechnął się nieco speszony.
-W
takim razie do zobaczenia na peronie.-powiedziałam przytulając go
kiedy już żegnaliśmy się przed drzwiami.-Tylko się nie
spóźnij.-upomniałam go kiedy już się od siebie odsunęliśmy.
-Ja
się nigdy nie spóźniam.-powiedział.
-A ja
jestem Dumbledore.-zironizowałam z lekkim uśmiechem.
-Dobranoc.-powiedział
cicho patrząc mi w oczy.
-Dobranoc.-szepnęłam
odpowiadając mu tym samym.